2008/10/26

Kiruna mówi o sobie: miasto przyszłości



LKAB postanawił przenieść miasto. Za 30 lat Kiruna nie będzie już leżeć tam gdzie leży dziś. Ale będzie nazywać się tak samo i będą w niej mieszkać ci sami ludzie. Prawie, ci sami. Dlatego liczy się zdanie młodych. Oni w nowej Kirunie będą mieszkać najdłużej. Wszystko przez żelazo.



To głównie ich pytano dwa lata temu, które budynki zachować, a które zburzyć, ale za to w nowym miejscu odbudować jeszcze lepszymi.



Jeszcze nie wiedzą jak dokładnie będzie wyglądać nowe centrum ich miasta. Trwają dyskusje. Mówi się, że rynek będzie przykryty wielkim szklanym bąblem, pod którym znajdą się egzotyczne rośliny.
Do najważniejszych pytań jakie nurtują mieszkańców i władze miasta należy m.in. jak przenieść ważne z punktu widzenia historii miasta budynki i jednocześnie zachować ich obecną atmosferę wynikająca z otoczenia w którym stoją?
Nim jednak powstanie “future city” trzeba zajmować się starym. A tu już niestety czasem pękają rury i kable energetyczne. Ziemia zaczęła się poruszać.
Wszystko z powodu żelaza. Żelaza, z którego żyją i które jest jedynym bogactwem ich bogatego kraju.
Zaczęło się w 1890 roku. Sto pięćdziesiąt lat po odkryciu złóż żelaza w rejonie szwedzkiej wioski Kiruna, rozpoczyna swą działalność Luossavaara-Kirunavaara Aktion Bolaget, która uruchamia kopalnię odkrywkową rudy żelaza.
W 1902 roku rusza linia kolejowa łącząca Kirunę z Narwikiem i Luleą. LKAB kopie wielką dziurę w ziemi. Kiruna się rozrasta. To z powodu żelaza z Kiruny Hitler zdobywa Narwik.



W latach 90-tych XX w badania geologiczne wskazują, że na terenach gdzie leżą zabudowania Kiruny, znajdują się jeszcze większe złoża rudy. LKAB powoli zaczyna więc przenosić miasto. Potrwa to co najmniej do 2030 roku. W marcu 2004 firma wnioskuje w radzie gminy o zmiany w planach miejskich - powstają właściwie od nowa. W styczniu 2007 rada przyjmuje je i wybiera lokalizację dla nowego rynku. W ciągu najbliższych 30 lat trzeba będzie przesiedlić 20 tys. mieszkańców Kiruny.
Obecnie powstaje nowa sieć kanalizacyjna dla nowego miasta. Buduje się też nową E10 i nowy szlak kolejowy. Wydział planowania przestrzennego z grubsza naszkicował plany miejskie. Najważniejsze było… dopasowanie się do planów przebiegu nowych drogi E10 i szlaku kolejowego.
Szwecja.

Najsłynniejsze zdjęcie mojego auta



Powstało z nudów o ile pamiętam fotografa, który jechał ze mną na równie nudną konferencję prasową. Mimo to było już publikowane co najmniej kilkanaście razy (o tylu publikacjach wiem; może było ich więcej), a jego autor zarobił na nim pewnie niezłą sumkę.
Auta nie ma. Jest już nowe.

Sarnie żniwo

Tak na marginesie. GIT produkcja. Dosłownie. Myślałem, że tak się już nikt nie bawi.

ODC 4 - nieoczekiwanie najbardziej nieoczekiwany drugi wpis roku

Zebranie było nudne.
W służbach "cisza spokój". W gazetach nic interesującego. Przez kwadrans dominowały głupie dowcipy i krowa Malwina (l. 5), którą zdaniem "Obrazów" porwała trąba powietrzna po czym bezpiecznie desantowała kilka kilometrów od macierzystej zagrody.

Niestety do Mamyszaka też nie można było zadzwonić i to jeszcze co najmniej do 13stej. Między 11stą a 13stą jadał u swej Bogdany "bogdanki" Mosiądz śniadanie. Kto wie na czym polegało? Nie było to istotne. Ważniejsze zaś to, że przerwa w śniadaniu wkurwiała Mamyszaka niemiłosiernie, tak ze potem nie był w stanie współpracować z nikim. Tym bardziej "nie był w stanie" jeśli chodziło o osobę, która śniadanie przerwała.
Bogdanka, była kobietą podejrzanego pochodzenia. Najpewniej jeszcze kilka lat wcześniej regularnie spacerowała po Pędzichowie, ale odkąd zainteresował się nią Mamyszak zapadła się pod ziemię. Tzn. nikt jej nie widział. Nie wiedziano gdzie mieszka, ani jak się z nią skontaktować. tak powtarzała cała komenda. I coś w tym było, bo że kobieta istnieje wszyscy byli pewni. W końcu kilku z nich widziało, jak po obławie Mamyszak zapraszał ją do pokoju na przesłuchanie. Trwało wyjątkowo krótko i potem już nikt nigdy nie słyszał, by ta gruzinka, armenka albo inna kaukaska kurwa, pojawiła się zarówno na komendzie jak i w starym punkcie na Pędzichowie. Wtedy też Mamyszak rozpoczął swoje słynne przerwy śniadaniowe.



- No to gadajcie Fleischman co z tym Ukleją? - westchnął Zaleski, przesuwając notatki w jego kierunku.
- Na razie oficjalna wersja brzmi: zginął w wypadku. Każdy policjant wie, że to nieprawdopodobne. Na pewno możemy zawalczyć i na jutro mieć wstępne potwierdzenie w badaniach policyjnych biegłych, że ktoś pomógł w wypadku. O sprawcach na pewno nie dziś i nie wiadomo kiedy, bo to prawdopodobnie kara dla Uklei od jednej z grup, dla których robił "ekspertyzy prawne" - wystrzelał nadzwyczaj szybko i sprawnie Fleischman. - Będzie hicior jak nam potwierdzą, że nie zginął w wypadku, tylko wcześniej. A jeśli będziemy to mieć, to jako jedyni - uzupełnił.
- Jakieś foto poproszę - steknął Stanlej. - Mam nadzieję, że chłopaki coś nocą zrobili, bo wypadałoby to stawiać na czoło - sierował się w stronę Jureckiego, fotografa, z którym pracował już z 16 lat.
- Mamy tylko jak leży w worze i pozbierany już niestety porządnie samochód. Dojechali dopiero po 30 minutach - sucho relacjonował Jurecki.

ODC 3 - najjbardziej oczekiwany wpis roku

Oczywiście rano nie zadzwonił, bo rano przespał. Kwadrans po dziesiątej wyleciał z wywieszonym jęzorem i zawiniętym wokół szyi szalikiem z kamienicy na Lea, gdzie mieszkał. Choć raz w miesiącu próbował się nie spóźnić na poranne zebranie w redakcji. Tym bardziej, że tym razem miał się z czego spowiadać. Zabójstwo Uklei nie było jeszcze wyeksploatowane przez nikogo poza portalami i radiami lokalnymi, ale i one poza prostym niusem niczego jeszcze nie wiedziały. "Jest zatem okazja by zapunktować" - pochichrał się Fleischman.

Skubiąc nerwowo wełniano-brudne kuleczki, które zebrały się na powierzchni jego wełnianego szalika pędził po betonowej kostce brukowej Karmelickiej. Minął kilkanaście tramwajów stojących w kolejce do przystanku Bagatela. Za szybami zrezygnowane twarze studentów jadących na glonojada i miny babć zmiażdżonych plecakami "glonojadów", wskazywały, że każde z nich też do pracy i na zajęcia chętnie wybrało by się na Szewską, a nie na drugi koniec miasta.



Skrzypiące schody redakcji nie pozwoliły się cicho wkraść tak by nikt nie zauważył. Żal, bo ostatnie dwie minuty przed zebraniem można było wykorzystać na papierosa. Nic z tego. - Fleischman, gdzie z tym papierosem. Zebranie mamy. Tak rzadko bywacie, to może chociaż punktualni byście byli - usłyszał za plecami zgryźliwe stękanie swego przełożonego Stanleja Zaleskiego. - Może byś napisał jaką rewelację. Oczywiście o Uklei to mi nawet nie ściemniaj, bo już wszyscy wszystko napisali.
-Nic nie napisali. Jak wyglądał wypadek każdy wie, i każdy z nich wie tak samo, że to nie był wpadek - krzycząc Fleischman zgubił papierosa trzymanego w zębach. Pochylając się po niego dodał trochę ciszej: - Ja na razie tez nie wiem wiele więcej.
- No dobra dobra. Poopowiadacie na zebraniu. Idziemy - uśmiechnął się nieszczerze Zaleski i poczłapał w stronę akwarium, w którym odbywały się zebrania.
Czy to jeszcze działa?

O mnie

niczego się na razie nie dowiecie...