2009/05/14

odc. 13sty - czyli pechowy, choć Fleischmann niekoniecznie następnego dnia będzie tak uważał

Zwalił się już dość ciężko na krzesło koło Flammenbuchera i Augustyny. Sześć wiśniówek zrobiło swoje. Siódma na stole nie zepsuła mu jednak humoru i pociągnął od razu jedną czwartą pojemności dla rezonu. Bez tego nie wytrzymałby ani minuty więcej. Robiło się bardzo duszno.



Wyszli z Marią Augustyną. Czy też Augustyna wyszła, a on za nią podreptał uprzejmie podając, pomagając, otwierając, zamykając. Ona złapała go parunastu sekundach pod ramię. Fleischmann przez następne kilka minut próbował więc złapać rytm kroku Augustyny, by nie robić jej przykrości. Milczał przy tym jak nagrobek rabina.
- Dokąd my właściwie idziemy - zapytała.
"No kurwa, musiała zapytać" - pomyślał.
- No, oboje mieszkamy w jednym kierunku, nie? - odparł rezolutnie.
- Aha? - westchnęła. Co było jasne dla obydwu stron, nie takiej odpowiedzi oczekiwała.

Zdążyli zrobić zaledwie kilkaset metrów. Weszli na Planty. Fleischmann nie wytrzymał.
- Muszę na kilka sekund się oddalić - tlumaczył się oddalając. Presja była zbyt wielka, by liczyć się z konsekwencjami. Po niedługim poszukiwaniu miejsca, skrycie umieścił owoc pracy swoich nerek pomiędzy korzeniami drzewa osłoniętymi krzakami. Na twarzy pojawił się wzmożony uśmiech debila, który został mu na twarzy, kiedy ponownie dawał się wziąć pod rękę przez Augustynę. Ta tym razem nie wytrzymała i prychnęła śmiechem. - Zastanawiałam się właśnie ile jeszcze będziesz tak wzdychał tęsknie, za toaletą - zakończyła prychanie. On się nie odezwał. Tylko miarowo potykał o występy w chodniku, kiedy zmierzali.



Kiwał się przed Augustyną wykorzystując prawą rękę jako oparcie (ta był a kolei wsparta na ścianie bramy). Wiedział niestety doskonale, że nie ma czasu na papierosa, w czasie którego mógłby się zastanawiać co zrobić; decyzję o tym czy pocałować musiał podjąć natychmiast.
Augustyna z radosnym acz również odrobinę nietrzeźwym uśmiechem grzebała bowiem w swojej torebce; w domniemaniu poszukując kluczy do bramy. Jej nadmiernie długie grzebanie przekonało Fleischmanna, że ta jedynie zła decyzja jaką mógł podjąć jest właściwym ruchem.
Wykorzystując wahanie swojej postawy cielesnej zaczął zbliżać więc twarz swoją w pobliże ucha Augustyny, zakładając że taki ruch w ewentualnym razie przypadku nieprzyjaznego odbioru, będzie mógł wytłumaczyć nieporadną próbą przesadnie wylewnego pożegnania.
Wtedy jednak mózgownica podsunęła mu jeszcze jedną wątpliwość - nad wyraz istotną w tym wypadku, jak mu się wydawało. - Jestem pijany - pomyślał. - Bardzo pijany. Jezu! Będę nieruchawy, bełkotliwy i powolny. Eeee... Może jednak nie dziś. Jeśli udało się raz… Może jeszcze się…
Było jednak za późno. Niekontrolowane wahnięcia spowodowały, że jego nos dostał się jednak w pobliże ucha Augustyny. Opory przed jedyną złą decyzją przełamał zapach, który poczuł: gruszki zmieszanej z brandy i majonezem.
- Boże, którego nie ma. Ona już teraz pachnie majonezem - westchnął w głowie swej.
Nabrał powietrza przez wciąż dymiące od 30-stego już dziś papierosa nozdrza i postanowił pochylić się kontrolowanie-przypadkiem ponownie.
Tym razem trafił (dopiero po dłuższej chwili złapał się na tym, że ktoś mu pomógł) w coś miękkiego, ciepłego, mokrego i ruchliwego. Zabolał go żołądek męczony przez całodzienny brak pożywienia, a plecy przypomniały mu, że chciałby się położyć.
Położyć się nie mógł, więc drugą ręką oparł się na ścianie bramy. To był już piąty punkt podparcia, bo nie licząc nóg i prawej ręki, od dłuższej chwili opierał się też ustami, które wcale nie opierały się w przełamywaniu oporu, wcale się nie opierających ust Augustyny.
Nagle okazało się, że klucze już dawno zostały odnalezione w torebce. W drzwiach bramy szczęknął zamek.



Niemal równocześnie w kieszeni Fleischmanna rozbrzęczał się dzwonek telefonu. Jeśli ktoś o czwartej nad ranem przedarł się przez jego filtry znaczyło, że trzeba odebrać.
Mamyszak?
- Halo kurwa. Redaktorze śpisz? Mam informację cenną. Może jeszcze zdążysz przed dedlajnem - rozległ się radosny wkurwiony głos Mamyszaka w słuchawce.
- Jestem już po każdym możliwym dedlajnie, włącznie z prywatnym dedlajnem wytrzymałości alkoholowej, a ty doskonale o tym wiesz - Fleischmann zdołał w sobie zebrać na tyle sił, by wyrwać się ze świata bramy Augustyny.
- Mamy kolejnego trupa. Na pewno cię to ucieszy, bo nie będziesz musiał rano wstawać na spotkanie. Twój szanowny wicedyr Architektury poślizgnął się nieszczęśliwie naprawiając dach swojego domu, wyobraź sobie - wygłosił klasyczną notatkę prasową Mamyszak.
- Super kurwa - przerwał połączenie i wyłączył telefon Fleischmann.

W tym momencie za jego plecami rozległo się jedno wyjnięcie. Wozu policyjnego. Ze zgrzanymi jak grzanka policzkami obrócił się, by skontrolować, czy nie jest ścigany za podlanie krzaczków na Plantach. Zobaczył policyjnego poloneza, w którym na miejscu pasażera siedział Mamyszak.
- Redaktorze uprawiacie publiczny nierząd! - zawołał radośnie Mamyszak. - To karalne jest. Jeśli nie chcecie zostać za to przykładnie osadzonym wsiadajcie. Niekoniecznie w pojedynkę. Jedziemy w miejsce drugiego w tym mieście niespodziewanego poślizgu - zapraszał uprzejmie, nie do odrzucenia.
Szymon obrócił się ponownie, tyle że w przeciwnym kierunku. Uśmiechnięta wciąż, lecz z rozczarowaniem miłym Augustyna machała mu leniwie i kpiąco dłonią z użyciem palców. Jedyne co z niej przeczytał mówiło: się jeszcze zobaczy. Mimo wszystko, mimo wątpliwości zrobiło mu się ciepło i z ulgą podążył do poloneza. Tylne siedzenie było z plastiku. Niestety. Drapał szybę. Szkoda? Nie? Kto wie… Rozmyślania przerwało szarpnięcie starego sprzęgła. Polonez zgasł. Po chwili rzężenia znów zapalił, a wściekły na auto Mamyszak odpalił syrenę, choć polonez poruszał się najwyżej 40 na godzinę. - Niech kurwa wie świat, ze władza jedzie - uzasadnił wycie na pustych ulicach o 4 rano.

O mnie

niczego się na razie nie dowiecie...