2008/12/20

ODC 7 - Szum w uszach, czyli pierwszy odcinek, w którym mamy seks

Komenda na Sierakowskiego, mimo słońca, które śmiało zaglądało w większość zakamarków Starego Miasta, wyglądała jak przygnębiająca podstawówka. Nic dziwnego. Kiedyś mieściła się tam CK podstawa bytowania dla trepów. Teraz zupełnie inny rodzaj trepa rozbijał płytki na korytarzach.
Korytarze komendy przez ostatnie sto lat, były zimne i wilgotne. Juz dawno przestało to zastanawiać Fleischmanna. Uznał kiedyś, że na komendach wszystko musi być do dupy, więc nie ma powodu by na korytarzu miało być przyjemnie. Podrapał się za uchem przechodząc przez brzęczącą bramkę, która blokowała dostęp " na pokoje" jak kiedyś wytłumaczył mu Mamyszak. Jego loki szybko wyczuły wilgoć.
Tego dnia podinspektor przegiął. - Roman, wyglądasz jak Rumun z początku ery pieniądza - Fleischmann nie potrafił nie skomentować ubioru Mamyszaka. Powstrzymywał się by nie parsknąć, bo identyfikator osobisty podinspektora spoczywał na granatowym dresie Adidasa, ze złoto-żółtymi paskami i z zamkiem w takim kolorze. Biorąc pod uwagę, że Mamyszak świeżo ogolił głowę, ale zapomniał ogolić szczęki...
- Spierdalaj - przerwał mu rozmyślania Mamyszak. - Robisz się, kurwa coraz bardziej bezczelny - zmrużył oczy. Po tonie w jakim to mówił Fleischmann zorientował się, że chwała bogu nie przesadził z komentarzem. - Miałem obławę na Tandecie. Musiałem jakoś zakomunikować, szwagrowi co się dzieje - wytłumaczył szybko Mamyszak. Szwagier od dawna handlował nielegalnymi filmami i programami. Wszystko co Fleischmann miał na swoim laptopie pochodziło od szwagra. Szwagier był nieoceniony. Niestety nigdy szwagra nie widział, bo zamówienia zawsze składał na komendzie u Mamyszaka.



Pokiwał ze zrozumieniem głową i stwierdził, że czas przejść do rzeczy. - Wiemy dobrze obydwaj, że Ukleja z czymś przegiął. Nie wiemy oczywiście, bo nie wierzę, żebyście już coś wiedzieli, kto się na niego zdenerwował. Wiem natomiast ja, że chodzi o jakiś interes w architekturze. Wiem też, że Ukleja kręcił ostatnio tradycyjnie z Różańskimi w sprawie działeczek przy muzeum na Zabłociu. Wiem też wreszcie, że to raczej nie oni. A jeśli tak to się zwalniam i spierdalam z tego kraju, bo to znaczy, że pół miasta nie żyje, jeśli oni wzięli się za taką robotę - intelektualizował próbując przybrać najmądrzejszy wyraz twarzy, jednocześnie próbując dobrać zestaw słów w stylu Mamyszaka.
- No. Tak jakby - mruknął Mamyszak - Na pewno nie Różańscy. Stać ich na to, żeby nie zabijać to fakt. Będziesz sobie mógł napisać na jutro, że Oklejak nie żył już przed wypadkiem i nie był to zawał serca. I nic więcej, bo na razie wiem tyle co ty. Jutro wchodzę architektury, a dziś do mieszkania i gabinetu Uklei. Zobaczymy. Trzeba jeszcze na bilingi poczekać, to się zobaczy z kim ostatnio gadał i będziemy mieli pewność - mówił Mamyszak, ale bez entuzjazmu. - Stary. Tego jeszcze u nas nie było. Do tej pory zabijał Kapuśniak, bo był gangsterem i wariatem. Ale Kapuśniak zabijał takich jak on. Nie wiem, co kurwa wdepnął Ukleja, ale powiem ci, że to bardzo zmieni to miasto. Chyba się skończyła jakaś epoka - skrobał się w ogoloną potylicę.
Fleischmann nie mógł uwierzyć, że Mamyszak jest w stanie zdobyć się na taki żałosny patos. Ale nie dało się ukryć, że poza udawaniem męża stanu w dresie Adidasa, podinspektor miał chyba rację.

Ryba w barze rybnym na Karmelickiej wraz z super-kwaśną surówką z kapusty rozsierdziła podniebienie Fleischmanna. Kapusta i ryba były suche jak metalowy wiór-odpad z tokarki. Zębom poddawały się równie łatwo. Wzniesienie oczu w niebo nie pomogło, bo na suficie knajpy wisiał do góry brzuchem plastikowy jesiotr długości metr pięćdziesiąt dwa, co ostatecznie przekonało go, że wszedł tu nie pierwszy ale z pewnością ostatni raz.

Wychodząc ze zmarszczonym nosem po raz pierwszy poczuł, że dzień może nie być stracony. Znad papierowego kubka z kawą uśmiechała się do niego Kaśka. Zadarty nos i piegowate okulary, które zasłaniały żywą kpinę jaką zawsze go obdarzała przypomniały mu, że surówka i ryba były naprawdę wiórowate. Już drugi raz tego dnia zaschło mu w ustach. Zaschło. - Mkhrm. Może siądziemy gdzieś na kawie - zadał pytanie, które zawsze zadawał, choć się wysławiając wiedział już, że zdążył być obleśny chrumknięciem i debilem zapraszającym pijącą kawę na kawę.
- Może na tiramisu - żywa kpina nigdzie na szczęście nie uciekała. - Na Krupniczej tiramisu jest. Kawa też.
- Yhym - odparła żywa kpina.



Fleischmann znowu podniósł oczy. Ręce się spociły. "Dlaczego ona nigdy nie daje szansy się rozwinąć. Kurwa. Co ja jej teraz powiem nowego. Tiramisu już przepadło, mogłaby choć poudawać, że ją to interesuje." - A ty co? - zadał kolejne pytanie zwiastujące, że nadal nie ma nic do powiedzenia, szybko wymyślając co może mieć do powiedzenia. Trwało to z pewnością zbyt długo, bo choć żywa kpina wciąż nie znikała, to po twarzy Kaśki przebiegł grymas zgorszenia jego rzadko spotykanym intelektem. "Jezus, znowu to spieprze." - Eee... no w pracy. Słyszałem jak wczoraj znowu się kłóciłaś przez telefon o jakieś tłumaczenia. Znowu ten kryminał angielski? - udawał jak tylko mógł, że odpowiedź go naprawdę interesuje.
- Faktury, a nie tłumaczenie. Poza tym nie udawaj, że cię to interesuje. Poza tym może byś mnie przeprosił za swoją bezczelność wczorajszą - zamrugała zalotnie oczyma otwierając sobie samej drzwi do przybytku Giuseppe.
"Chryste. Bezczelność. Jaka bezczelność." - denerwował się nie na żarty Fleischmann. Dopiero po kilkunastu sekundach, kiedy już usiedli przy stoliku zorientował się, że robi sobie z niego jaja. Jak zwykle. I on jak zwykle się nabiera. Jak zwykle postanowił być też stanowczy więc zapytał: - Chcesz tiramisu czy coś innego?
- Latte - szczery uśmiech oznaczał, że wciąż go lubi. Mimo to zapadła cisza. Krępująca oczywiście tylko dla niego. Kaśka przeglądała gazetę. Wciąż wił się w sobie, próbując zmusić swoje szare komórki do wyprodukowania jakiegoś tematu rozmowy. Nie mógł się skupić, bo oczy co chwila zjeżdżały na jego ulubiony dekolt. Dziś nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym, ale on wiedział. - Przestań mi się gapić na biust, bo sobie pójdę - powiedziała znad gazety, nie podnosząc wzroku.
Pojawiły się kawy. Fleischmann dopadł swej wody od espresso i szybko wychylił, bo czuł jak coraz bardziej zaczyna go mdlić. Ze zdenerwowania, nie z ryby. Blade światło dzisiejszego słońca nie pomagało. Takie ekspozycja zawsze utrzymywała go w stanie podwyższonego stężenia irytacji. Majączące na froncie kamienicy stojącej naprzeciw okien knajpy, cienie robotników jedzących drugie śniadanie na krawędzi dachu przypomniały mu. - Jesz dziś gdzieś obiad na mieście? Może byśmy razem - zapytał znowu nieśmiało.
- Może byśmy razem poszli dziś do ciebie. Pod warunkiem, że nie skończysz dziś po 20, bo ja muszę jutro wcześnie wstać. Jadę na rozmowę z drukarnią - załopotały powieki i znowu zemdliły Fleischmanna. "Dżisas." Mrugnął oczyma, bo od dwu lat, czyli odkąd się znali nie mógł wytrzymać tempa. Nie mógł i tyle. Prawie nigdy nie pamiętał jak się kochali. Nigdy nie pamiętał jakiego koloru miała majtki, ani czy rozpinał biustonosz. A zawsze chciał zapamiętać, bo nie zdarzało się to zbyt często, więc potem warto było jakoś wykorzystać wspomnienia. Rano miewał jednak zaledwie pobłyski przewróconego lustra, albo kępkę twardawych włosów pod językiem, albo zapach seksu wszędzie tylko nie na niej, bo jej o tej porze już nie było. - No postaram się. Nie mam dziś wiele do napisania - przełknął głośno ślinę, bo kawę przełknął już dawno.
- Nie postaram, tylko mi teraz powiedz, kiedy skończysz - zacisnęła usta i jednocześnie walnęła go obcasem w stopę.
- No to o 19. Może być? - zapytał. Chyba mogło, bo wstała i wstając oparła się o jego głowę. Nie wiedział jak to się skończy. Sunąc do redakcji próbował się za to przekonać, że nie zmieniła od wczoraj fryzury.

2008/12/16

ODC 6 - Niesamowite dziubki dziubdziacze - czyli muszą paśc te słowa, bo inaczej plot leży i kwiczy

Wyjście z bramy na Szewskiej było dziwny przeżyciem. W bramie zawsze panował półmrok. Niezależnie od pory roku. Czy był to środek czerwca, kiedy słońce jak oszalałe napierdalało w nadwrażliwe na światło oczy Fleischmanna, czy był to początek roku, kiedy spragniony energii słońca narzekał, że potyka się w bramie o zagraniczne rzygi pozostawione przez wczorajszych imprezowiczów centrum Krakowa.
Tak też i tym razem wyhynął z bramy czujnie jak wyżeł... czyli ni mniej ni więcej, tylko ostrożnie sprawdził czy wieje. - Muszę sobie znaleźć jakąś bliższą knajpę niż na Brackiej. Nie będę kurwa umierał dla kawy - westchnął.



Zapomniał niestety, że od chodnika na Szewskiej dzieli go stopień. Górne czwórki znowu zabolały. Telefon terkoczący na piersi wibratorem włączonym w przeświadczeniu, że to praktyczne, wkurzył go do tego stopnia, że odbierając niemal wrzasnął: - Fleischmann. Czegoo... się uprasza - już z bardziej otwartymi oczyma kończył.
- Dzień dobry Panu! Z tej strony dyrektor Wandachowicz. Pomyślałem, że dawno Pan nie dzwonił, a mam kilka istotnie ważnych rzeczy do omówienia. Myślę, że będzie Pan zainteresowany - dyrektor, a dokładnie pełniący obowiązki dyrektora Wandachowicz, miał "istotnie" drżący głos. To było lepsze niż kawa.
- Owszem. Właściwie to od tygodnia zbieram się, żeby do pana wpaść. Może jutro ok. 11... 30... - Fleischmann przygryzł wargę wściekły, że wymienił tak wczesną godzinę. - Co pan na to? - nie zapomniał zaznaczyć, że Wandachowicz jest panem z małej litery.
- Eeee... no dobrze. Tylko wie Pan. Wolałbym jednak nie u siebie. Może gdzieś na mieście. Gdyby Pan coś zaproponował. Ja się dostosuję - skwapliwie przytaknął Wandachowicz. Zbyt skwapliwie jak na gust Fleischmanna.
- No to w Sekwoi. Na rogu Rynku - żegnał się Fleischmann, zdumiony jak tylko mógł zachowaniem Wandachowicza. Dyrektor wydziału architektury owszem rozmawiał z nim poprzednio wielokrotnie, wielokrotdziesiątkrotnie, ale wtedy padały raczej "szmaty" i "cwaniaki".

Mijając głowę pędraka Erosa znowu zauważył, że w głowie pili. Niestety tylko Colę. Plastikowe kubki z Maca bezcześciły cześć toskańskiego artysty. Flaszki żytniej nikt tam nigdy nie znalazł poza pamiętnym dla pewnych osób noclegiem jednego z redaktorów. Przy pędraku wykonywano dziś setną fotografię, która pewnie jak inne trafi do google maps, a Fleischmann wpadł na jedną koleżankę. Jej wdzięk - będący bardziej w pamięci Fleischmanna niż w aktualnej percepcji czy w katalogach googla - na tyle osuszył jego język, że zdołał wybełkotać jedynie: - Szeszcz... eee... - i zaklął, obiecując sobie, że nie będzie już tyle pił i, że nie będzie już tyle przeklinał. W oswojeniu się z sytuacją pomógł szalik, który podrzucony przez wiatr wpadł mu w oko przywracając świadomość do poprawnego stanu - słoneczny dzień właśnie się zakończył.

- Nie do uwierzenia. Wandachowicz prosił mnie o spotkanie - witał się z Okryckim zamiast najbardziej kulturalnego "cześć". - Nie mam bladego pojecia o co chodzi, tak mnie zatkało - tokował.
- Pewnikiem wyprodukował coś na Ukleję - wyjaśnił Okrycki.
- Stary. Ukleja zakończył w nocy karierę. Nic nie wiesz? - zdziwił się Fleischmann. Kto jak kto, ale Okrycki esemesa o tej treści powinien był dostać już kilkanaście godzin temu. - Jeśli Wandachowicz coś wyprodukował na niego, to się namęczył bez potrzeby - stwierdził pewien swego.
- A ja ci mówię, że produkował od kilku miesięcy. I myślę, że produkował coś takiego, że nawet koniec kariery Uklei tu nie ma nic do rzeczy - mamrotał pod nosem obrażony Okrycki.
- Nic ze starych rzeczy nie mógł produkował. Przecież Ukleja miał go w garści. A jak już to szedł na wycir, czyli żeby odkuć się na Uklei na kasce. W obu przypadkach nie ma Uklei, nie ma tematu - jeszcze bardziej poirytowany naiwnością swego kolegi Flieschmann próbował go nawrócić.
- Ale są pieniądze - uśmiechnął się Okrycki, poskubując się za uchem.



Nawet espresso nie pomogło. Czarne opiłki kawy zgromadzone na krawędziach filiżanki, tam gdzie na kamionce znajdowały się resztki farby po złotym pasku, wzbudziły w nim podejrzenie, że w knajpie znowu psuje się ekspres. Cukier nie smakował nogami nieznanego obcokrajowca, co z kolei sugerowało, że znowu wsypał sobie biały.
Nie mógł uwierzyć, że Okrycki znowu miał rację. Telefon od Wandachowicza musiał być związany z wypadkiem Uklei. Zapomniał o tym, że od kilku lat dyrektor był uwiązany do pełnomocnika jak jamnik do swej poduszki, jedynego przedmiotu, który mógł gwałcić. I albo było tak jak sugerował Okrycki, że Wandachowicz miał coś na Ukleję, albo Wandachowicz musiał czuć potrzebę podzielenia się z kimś tym co wiedział jak najszybciej, bo inaczej... no właśnie. Co?
Trawa przerastająca kostkę brukową na Brackiej nie pomagała w rozwikłaniu problemu. Ukleja angażował się w niemal każdą sprawę w mieście, która była związana z pieniędzmi. Wydłubanie o co chodziło potrwa dłużej niż do jutra. To pewne.
Wibrator komórki znowu zaterkotał. - Uhm - bąknął Fleischmann nie zerkając kto dzwoni.
- Będziesz tu dzisiaj patafianie, czy mogę iść do domu i po drodze wyżalić się papiszczom z nieprzespanej nocy - usłyszał warkot Mamyszaka.
- Daj 20 minut. Miałem ważne spotkanie. Słuchaj? Czy wy wiecie coś o ostatnich interesach Uklei. Coś architektonicznego - jeszcze zamyślony wyprzedził słowami to co planował zrobić.
- My nic nie wiemy. Chyba, że ja. Ja to wiem. He, he. Za godzinę mam obiad. Popieprzaj tu - Mamyszak odłożył słuchawkę.
Bruk nie pomógł, pomógł za to człowiek z walizką. Hektar ziemi koło planowanego muzeum sztuki współczesnej był wart grube pieniądze. Ukleja zaś obsługiwał inwestycję. - Człowiek z walizką. Hmmm... - oczka rozkleiły się do końca. Minęło właśnie południe. Duch Kantora unosił się nad lokami Fleischmanna.

2008/12/15

Zapomniałem uczcić amnestię dla poborowych. Więc dla wszystkich, piosenka z młodości. Naprawdę tego słuchałem... :)


niedługo będzie następny odcinek. Obiecuję

2008/11/21

Ona robi loda mu

Pani Barbara niestety jest pijana... więć dlatego mąż sobie pojechał... no i co z tego że ona mu robi loda, a one jej ogródek obrabia i czarne kondomy lądują...

ODC 5 - nieoczekiwany zwrot akcji

Po dziesięciu minutach uruchamiania swojego komputera Fleischmann ocknął się uświadamiając sobie, ze właśnie jest po zebraniu. Że zasnął. I że kurwa nie pamięta co właściwie obiecał napisać. - Chuj. Coś będzie - szepnął sprawnie jak co dzień, po czym skrzywił się jak po cytrynie albo limonce, bo obiecywał sobie od tygodni, że skończy z przekleństwami.

Głowa trzeszczała. Temu się nie dało zaprzeczyć. Fleischmann spojrzał na ekran swego telefonu komórkowego. Powinien się tam znajdować zegarek. Był. Wskazywał 11.05. - Pffrrr... - pffrrrknął Fleischmann i od razu pożałował. Drganie czaszki do jakiego doprowadził tym dźwiękiem przypomniało mu wszystkie osiem wiśniówek na lodzie, które wczoraj wypił. "To normalne. Alkohol z cytryną nie zabija." - zapewniał wczorajszego wieczoru przy blaszanym barze "Tęczy". "Kurwa. Że też musiał się tam przywlec ten cholerny Jodła. I wogóle po chuj ja się przed nim popisywałem" - żałował znowu Fleischmann, ale wiedział, że żal za grzechy przyniesie co najwyżej rozgrzeszenie, zaś z pewnością nie ulgę.
- Kawa, kawa - zamruczał pod nosem już ciszej, by nie drażnić swej potylicy. Potruptał znowu w stronę akwarium, grzebiąc po drodze w kieszeni w poszukiwaniu dwu złotych. Wiedział doskonale, że rytualna kawa z automatu z Zaleskim pomoże. Przy okazji wysąduje się poziom wkurwienia na jego ostatnie nieobecności.
- Bardzo chętnie. Kawa, kawusia. No co tam Fleischmann. Marnie wyglądacie. Powiedzcie szczerze co będzie z tego wypadku Uklei. Wiesz coś czy nic - zapytał Zaleski, wstając od swego komputera. - Coś mi się wydaje, że nic nie wiesz - podrażnił.
- Wiem i nie wiem. Czyli norma. Nie mam oficjalnego potwierdzenia, ale wiem na pewno od Mamyszaka, że Ukleja nie zginął przypadkiem. Jeszcze tylko nie są pewni, czy zginął w wypadku, czy też nie żył kiedy go wkładali do auta. Ale na pewno to było morderstwo. I o tym spróbuję napisać. Myślę, że gliniarze będą chcieli postraszyć tym, że wiedza cokolwiek - próbował mówić przekonująco.
- No dobra, dobra. Tylko napisz coś, błagam cię. Bo kurde nie bardzo jest co na jedynkę postawić - jęknął Zaleski, po czym stanęli przed automatem kawowym. - Kuurrrrwwwwwaaaaaa.... - wrzasnął wściekle Zaleski i kopnął w maszynę. - Znowu nieczynna. Ja pierdolę. Ileż można - wrzasnął i z niesmakiem oddał Fleischmannowi dwa złote.

Siedząc bez kawy przy biurku, przeglądał niusy na czas.pl. Przypomniał sobie, że warto by się umówić na kawę jeszcze z kimś innym. - Tadek. Tadek Okrycki - uśmiechnął się pod nosem. Okrycki był synem policjanta i mimo, że od lat pracował w firmie budującej drogi pewne znajomości po ojcu policjancie zachował. Może warto by się z nim spotkać. "Przy okazji wypiję porządne espresso" - uśmiechnął się Fleischmann i znowu pożałował, bo ściągnięcie mięśni czoła wywołało ból nie do zniesienia. - Okrycki nie Okrycki kawa musi być - zaszeptał Fleschmann i polazł od biurka.

Mąż pani Barbary

Z całym szacunkiem dla pani Barbary, ale mąż się moczy...

2008/10/26

Kiruna mówi o sobie: miasto przyszłości



LKAB postanawił przenieść miasto. Za 30 lat Kiruna nie będzie już leżeć tam gdzie leży dziś. Ale będzie nazywać się tak samo i będą w niej mieszkać ci sami ludzie. Prawie, ci sami. Dlatego liczy się zdanie młodych. Oni w nowej Kirunie będą mieszkać najdłużej. Wszystko przez żelazo.



To głównie ich pytano dwa lata temu, które budynki zachować, a które zburzyć, ale za to w nowym miejscu odbudować jeszcze lepszymi.



Jeszcze nie wiedzą jak dokładnie będzie wyglądać nowe centrum ich miasta. Trwają dyskusje. Mówi się, że rynek będzie przykryty wielkim szklanym bąblem, pod którym znajdą się egzotyczne rośliny.
Do najważniejszych pytań jakie nurtują mieszkańców i władze miasta należy m.in. jak przenieść ważne z punktu widzenia historii miasta budynki i jednocześnie zachować ich obecną atmosferę wynikająca z otoczenia w którym stoją?
Nim jednak powstanie “future city” trzeba zajmować się starym. A tu już niestety czasem pękają rury i kable energetyczne. Ziemia zaczęła się poruszać.
Wszystko z powodu żelaza. Żelaza, z którego żyją i które jest jedynym bogactwem ich bogatego kraju.
Zaczęło się w 1890 roku. Sto pięćdziesiąt lat po odkryciu złóż żelaza w rejonie szwedzkiej wioski Kiruna, rozpoczyna swą działalność Luossavaara-Kirunavaara Aktion Bolaget, która uruchamia kopalnię odkrywkową rudy żelaza.
W 1902 roku rusza linia kolejowa łącząca Kirunę z Narwikiem i Luleą. LKAB kopie wielką dziurę w ziemi. Kiruna się rozrasta. To z powodu żelaza z Kiruny Hitler zdobywa Narwik.



W latach 90-tych XX w badania geologiczne wskazują, że na terenach gdzie leżą zabudowania Kiruny, znajdują się jeszcze większe złoża rudy. LKAB powoli zaczyna więc przenosić miasto. Potrwa to co najmniej do 2030 roku. W marcu 2004 firma wnioskuje w radzie gminy o zmiany w planach miejskich - powstają właściwie od nowa. W styczniu 2007 rada przyjmuje je i wybiera lokalizację dla nowego rynku. W ciągu najbliższych 30 lat trzeba będzie przesiedlić 20 tys. mieszkańców Kiruny.
Obecnie powstaje nowa sieć kanalizacyjna dla nowego miasta. Buduje się też nową E10 i nowy szlak kolejowy. Wydział planowania przestrzennego z grubsza naszkicował plany miejskie. Najważniejsze było… dopasowanie się do planów przebiegu nowych drogi E10 i szlaku kolejowego.
Szwecja.

Najsłynniejsze zdjęcie mojego auta



Powstało z nudów o ile pamiętam fotografa, który jechał ze mną na równie nudną konferencję prasową. Mimo to było już publikowane co najmniej kilkanaście razy (o tylu publikacjach wiem; może było ich więcej), a jego autor zarobił na nim pewnie niezłą sumkę.
Auta nie ma. Jest już nowe.

Sarnie żniwo

Tak na marginesie. GIT produkcja. Dosłownie. Myślałem, że tak się już nikt nie bawi.

ODC 4 - nieoczekiwanie najbardziej nieoczekiwany drugi wpis roku

Zebranie było nudne.
W służbach "cisza spokój". W gazetach nic interesującego. Przez kwadrans dominowały głupie dowcipy i krowa Malwina (l. 5), którą zdaniem "Obrazów" porwała trąba powietrzna po czym bezpiecznie desantowała kilka kilometrów od macierzystej zagrody.

Niestety do Mamyszaka też nie można było zadzwonić i to jeszcze co najmniej do 13stej. Między 11stą a 13stą jadał u swej Bogdany "bogdanki" Mosiądz śniadanie. Kto wie na czym polegało? Nie było to istotne. Ważniejsze zaś to, że przerwa w śniadaniu wkurwiała Mamyszaka niemiłosiernie, tak ze potem nie był w stanie współpracować z nikim. Tym bardziej "nie był w stanie" jeśli chodziło o osobę, która śniadanie przerwała.
Bogdanka, była kobietą podejrzanego pochodzenia. Najpewniej jeszcze kilka lat wcześniej regularnie spacerowała po Pędzichowie, ale odkąd zainteresował się nią Mamyszak zapadła się pod ziemię. Tzn. nikt jej nie widział. Nie wiedziano gdzie mieszka, ani jak się z nią skontaktować. tak powtarzała cała komenda. I coś w tym było, bo że kobieta istnieje wszyscy byli pewni. W końcu kilku z nich widziało, jak po obławie Mamyszak zapraszał ją do pokoju na przesłuchanie. Trwało wyjątkowo krótko i potem już nikt nigdy nie słyszał, by ta gruzinka, armenka albo inna kaukaska kurwa, pojawiła się zarówno na komendzie jak i w starym punkcie na Pędzichowie. Wtedy też Mamyszak rozpoczął swoje słynne przerwy śniadaniowe.



- No to gadajcie Fleischman co z tym Ukleją? - westchnął Zaleski, przesuwając notatki w jego kierunku.
- Na razie oficjalna wersja brzmi: zginął w wypadku. Każdy policjant wie, że to nieprawdopodobne. Na pewno możemy zawalczyć i na jutro mieć wstępne potwierdzenie w badaniach policyjnych biegłych, że ktoś pomógł w wypadku. O sprawcach na pewno nie dziś i nie wiadomo kiedy, bo to prawdopodobnie kara dla Uklei od jednej z grup, dla których robił "ekspertyzy prawne" - wystrzelał nadzwyczaj szybko i sprawnie Fleischman. - Będzie hicior jak nam potwierdzą, że nie zginął w wypadku, tylko wcześniej. A jeśli będziemy to mieć, to jako jedyni - uzupełnił.
- Jakieś foto poproszę - steknął Stanlej. - Mam nadzieję, że chłopaki coś nocą zrobili, bo wypadałoby to stawiać na czoło - sierował się w stronę Jureckiego, fotografa, z którym pracował już z 16 lat.
- Mamy tylko jak leży w worze i pozbierany już niestety porządnie samochód. Dojechali dopiero po 30 minutach - sucho relacjonował Jurecki.

ODC 3 - najjbardziej oczekiwany wpis roku

Oczywiście rano nie zadzwonił, bo rano przespał. Kwadrans po dziesiątej wyleciał z wywieszonym jęzorem i zawiniętym wokół szyi szalikiem z kamienicy na Lea, gdzie mieszkał. Choć raz w miesiącu próbował się nie spóźnić na poranne zebranie w redakcji. Tym bardziej, że tym razem miał się z czego spowiadać. Zabójstwo Uklei nie było jeszcze wyeksploatowane przez nikogo poza portalami i radiami lokalnymi, ale i one poza prostym niusem niczego jeszcze nie wiedziały. "Jest zatem okazja by zapunktować" - pochichrał się Fleischman.

Skubiąc nerwowo wełniano-brudne kuleczki, które zebrały się na powierzchni jego wełnianego szalika pędził po betonowej kostce brukowej Karmelickiej. Minął kilkanaście tramwajów stojących w kolejce do przystanku Bagatela. Za szybami zrezygnowane twarze studentów jadących na glonojada i miny babć zmiażdżonych plecakami "glonojadów", wskazywały, że każde z nich też do pracy i na zajęcia chętnie wybrało by się na Szewską, a nie na drugi koniec miasta.



Skrzypiące schody redakcji nie pozwoliły się cicho wkraść tak by nikt nie zauważył. Żal, bo ostatnie dwie minuty przed zebraniem można było wykorzystać na papierosa. Nic z tego. - Fleischman, gdzie z tym papierosem. Zebranie mamy. Tak rzadko bywacie, to może chociaż punktualni byście byli - usłyszał za plecami zgryźliwe stękanie swego przełożonego Stanleja Zaleskiego. - Może byś napisał jaką rewelację. Oczywiście o Uklei to mi nawet nie ściemniaj, bo już wszyscy wszystko napisali.
-Nic nie napisali. Jak wyglądał wypadek każdy wie, i każdy z nich wie tak samo, że to nie był wpadek - krzycząc Fleischman zgubił papierosa trzymanego w zębach. Pochylając się po niego dodał trochę ciszej: - Ja na razie tez nie wiem wiele więcej.
- No dobra dobra. Poopowiadacie na zebraniu. Idziemy - uśmiechnął się nieszczerze Zaleski i poczłapał w stronę akwarium, w którym odbywały się zebrania.
Czy to jeszcze działa?

2008/01/14

ODC 2 it is continued...

Trzeba bylo trzy razy dzwonić, nim wreszcie znajomy podinspektor odebral mówiąc: - Podinspektor Mamyszak. Yhm...?
- Roman. To ja - odezwal się Fleischman. - Twój ulubiony żyd, dzwoni żeby się dowiedzieć, co to za bzdury popychacie do dziennikarzy na temat Uklei. Jakim cudem facet mial wpaść w poślizg na śliskiej nawierzchni w taką noc? Coo?
- No kurwa zdarza się, a poza tym ja nie oglądalem samochodu. Tylko bylem na miejscu. Popytaj Lenczyka, on widzial. A poza tym, to wiesz jak jest. Przecież Ukleja już dawno sobie nagrabil na ten wyrok. Kutas nie wiedzial kiedy przestać czochrać tych debili z N8 - rozgadal się Mamyszak.
- Weź no kurwa nie gadaj, że to goście od N8. Skąd wiecie - zawyl Fleischman.
- No wlaściwie to nie wiemy. Przesadzilem. A poza tym to czego ty chcesz. Jest druga w nocy. Raport będę mial rano najwcześniej. Co ja gadam chyba rano ale za dwa dni, bo teraz mają urlopy wszyscy. No to ci wtedy powiem do kogo to pasuje. A poza tym to wiemy tyle co ty i każdy kumaty w tym mieście, że on mile listy dostawal. Ukleja kręcil lody z kim się dalo i o wszystkich można powiedzieć, że zostali zrobieni w bambuko. Jak czarno na bialym nie będę mial, że to nie byl poślizg, to pary nie puszczę, co sobie o tym myślę - pogrzechotal do sluchawki Mamyszak, wyraźnie dając do zrozumienia, że koniec gadki, bo on w konkrentym celu zaraz będzie ściągal gatki.
- Dzwonie rano, czyli wiesz -zakończyl rozmowę Fleischman.

Jak każdy z kryminalnej, Mamyszak mial nie za równo pod sufitem. Chodzil w skórzanej kurtce, spodniach od dresów i byl zgolony na lyso. Nawet giwera mu wisiala na sznórku na szyi. Raz go za wygląd wyrzucil kanar z tramwaju jak śledzil jednego cinkciarza, co obrabial wlaśnie starszego pana na grubą kaskę. No to co mial zrobic. Z baśki wystarczylo i jechal dalej. Ale cinkciarz się już postrachal, że będą gliny i prysnąl. Mamyszak lubil też grube dowcipy. Jak zaczynal przesluchanie, tylko świeże rybki nie wiedzialy, że rozpocznie od rytualnego: - Zaczynaj braciszku ino samą prawdę gadaj. Bo jak nie będziesz gadal poprawnie, to ci tak zasunę w karczycho, że się beziesz garbil do tego stopnia, że się nie będziesz musial pochylać żeby sznurówki zawiązać.
Jedyne co go wyróżnialo od reszty to brak zwierzęcej potrzeby odegrania się i zemsty - niezależnie czy chodzilo o wspólpracowników czy przestępców. Dzięki swemu wyjątkowo milemu sposobowi bycia,
nikt z nim nie chcial siedzieć w jednym pokoju, więc jako jedyny na Siemiradzkiego mial dla siebie cale biurko i cale trzy krzesla i w ogóle cale biuro. - Ten kutafon na pewno coś wie - myślal Fleischman. - Na pewno coś widzial, ale nie może się jeszcze podzielić. Hm... - tyle trudnego myślenia wystarczylo, żeby być bliskim zaśnięcia.

2008/01/03

ODC 1 - dziś będzie kryminalu wstep

Otworzyla drzwi na ulicę i odruchowo sięgnęla po zegarek dziadka schowany w kieszeni na piersi. Osiemnasta dwadzieścia. Trochę późno. Plan nie byl tak dobrze dopracowany jak myślala. Ma blisko 20 minutową obsuwę. Trudno. Zdąży na następny autobus, a przed babcią wytlumaczy się przeciągającym się zabiegem. Nie będzie to zbyt wielkie klamstwo. W końcu amputacja, to zabieg chirurgiczny. Nie szkodzi, że na co dzień zajmowala się raczej przyszywaniem niż obcinaniem. Inna sprawa, że bez ekipy pielęgniarek wszystko idzie trochę mniej sprawnie.
W końcu skąd mogla wiedzieć, że po mieszkaniu gwalciciela będzie biegal taki mily i dobrze utrzymany pies. Stracila 10 minut szukając sposobu, żeby zamknąć go w kuchni, która jako jedyne pomieszczenie w mieszkaniu miala drzwi - pewnie, żeby powstrzymać opary nadgotującosięobiadowe przed rozprzestrzenianiem się po reszcie pomieszczeń.
Kolejne kilka minut stracila, na szukaniu wystarczająco dlugiej powierzchni, żeby fachowo rozlożyc jego cialo na podlodze. Jak jasny gwint, nigdzie nie wystarczalo miejsca miedzy ścianami, żeby nie trzeba bylo mu zginać a to nóg, a to szyi. Kto by pomyślal, że na oko 50 metrowe mieszkanie w bloku z lat 70, ma tak kiepsko ustawne pomieszczenia. Nie wystarczylo sledzić skurwysyna. Trzeba bylo wejść do mieszkania powyżej lub niżej żeby wiedzieć jaki ma rozklad.
Nieważne. Wszystko i tak robila jak automat. Najpierw dzwonek do drzwi, potem uśmiech do wizjera. Licznik wody i gazu do sprawdzenia (gdyby byl na zewnątrz w klatce, ważna miala się okazać szczelność). Twarz spod czapki, na dodatek lekko usmolona i tak będzie nie do rozpoznania.
Potem otwarte drzwi. Zamknięte. Wtedy gdy obrócil się, żeby poprowadzić do lazienki, gdzie zamontowano liczniki wbila mu strzykawkę ze środkiem usypiającym. Nawet nie zdążyla mu wyjaśnić dlaczego, a już byl nieprzytomny. Szkoda, pomyslala. W końcu jaki jest sens zemsty, jeśli nie możesz wyjaśnić dlaczego.
Nie pozostalo nic innego jak przyspieszyć sprawę. Najpierw obmycie skalpela. Potem cięcie okrężne. Potem dwa szwy dla więzadel, zeby nie uciekly. Potem... ciach.... Szybkie przylożenie tamponów i opatrunek ze środkiem zmniejszającym krwawienie. Odcięty penis do woreczka i do kieszeni. Jeszcze szybkie sprawdzenie, czy jest puls. Jeszcze szybko, czy nie za bardzo krwawi. Zrzucamy ciuchy. Do worka gazownik, z worka niezla laska kolo trzydzisestki i do drzwi wyjściowych. Tak jak ustalila skurwysyn, który ją zgwalcil, nie będzie mial szansy na odzyskanie przyrodzenia. Wyląduje w koszu. W sam raz w trakcie przesiadki.
W autobusie zastanawiala się jeszcze, czy czegoś nie zapomniala. Chyba nie. No i dobrze.


- Co za kurwa bzdura! Kto się dziś mści obcinając fiuta - krzyknąl Szymon Fleischman, rzucając pilotem tuż po tym jak wcisnąl guzik "Power" wylączający telewizor z kolejnym kryminalnym "hitem tygodnia". - Ja pierdolę - przeżywal, jeszcze glęboko fatalnie rozpoczęty wieczór, uruchamiając mozille i klikając adres popularnego portalu informacyjnego (informacja niezbędna tylko w razie publikacji na papierze - przyp. puff). - Zginąl prawnik prezydenta!? - czytal zdziwiony o wypadku prof. Krzysztofa Uklei. - Śliska nawierzchnia? W lipcu, przy 30 stopniowym upale - nie mógl uwierzyć, że życie produkuje większe kryminalne gówno niż tania polska wytwórnia. Dobrze wiedzial, że Krzysztof Ukleja prawnik prezydenta Krakowa Macieja Jackowskiego już od kilku tygodni skarżyl, się: "niezbyt przyjemne listy dostaję, wiesz kochanieńki". No tak. To już wiadomo, z czego będzie się skladalo kilka nastepnych tygodni.
Podniósl telefon z podlogi i wybral numer do znajomego podinspektora z Siemiradzkiego.

to be continued, może

O mnie

niczego się na razie nie dowiecie...