2009/01/03

Odcinek 8, w którym bohaterowi przygrzało słońce

Wszedł w Szewską już ze słońcem na plecach. Ugniatały go pod kurtką chłodne dreszcze, które zafundowała mu żywa kpina, wypity wczoraj alkohol i ziąb u Giuseppe, który choć czynny od blisko pół roku wciąż miał niedogrzane ściany. Słońce na plecach sprawiało, że było jednak przyjemnie. Nawet wciągnął pierwszy raz tego dnia powietrze przez nos i uśmiechnął się nie czując spalin autobusów.
Tym razem nie zrobił na nim wrażenia domorosły Trocki, którego od lat mijał w jednej z bram na Szewskiej. Wciąż nie udawało mu się zrobić rewolucji nad rajtuzami i skarpetkami. Jego jedynym wiernym słuchaczem i uczniem był człowiek drogowskaz, zachęcający do nabycia piwa i kiełbaski w knajpie o fantazyjnej nazwie Wolność. Ale nawet on nie do końca był wierny w swojej wierze. Nie raz zdarzało się, że gestykulujący i krzyczący o ogólnoświatowym spisku księgowych średniego szczebla "Trocki" gadał do człowieka-drogowskazu, choć ten zdobywał się jedynie na występujące w arytmetycznym ciągu potakiwanie, nasłuchując jednocześnie radia za 5 zł, za pomocą słuchawek dousznych na wcisk.



Zastanowił go radiowy powrót do źródła. O radiu kryształkowym jedynie czytał. Nawet w muzeum nie widział takiego cudeńka. Radio działające jedynie za pomocą energii, która docierała do niego przez atmosferę. Tak słabiutkie, że dawało jedynie słabiutki dźwięk słyszalny tylko dzięki słuchawkom. Częstotliwość wybierało się jak różdżkarz wskazujący silne pole podziemnych wód, lub szaman nastawiający swe ciało na odpowiednie fale przestrzeni, by wyłapać pozytywna energię. Przesuwając metalowym palcem po kryształku człowiek stawał się panem fal. Grzebał w nich jak matka we włosach swojego wykurwiście irytującego synusia, żeby to chuj ujebał, gdzie mi do cholery mignęła ta wesz pieprzona. Tu cię mam gnido. Matka przesuwająca swoimi ciepłymi paluchami między włosami dziecka. Palcami, które masują na fali odprężenia. Matka paluchami sterującą głową dziecka. Matka przygniatająca głowę do ziemi, od której ta próbowała odrosnąć. Przesuwając metalowym palcem człowiek grzebał w falach jak na śmietniku. Podrzucając do góry co mniej wartościowe papierzyska, żeby odsłonić skarby. Człowiek poznawał się ze swoim kryształkiem. Z jego nierównościami i wyrobionymi przez siebie wyżłobieniami. I kurwa w końcu ten kryształek szlag trafiał i trzeba się było uczyć nowego. Fleischmann był pewien, że teraz jest tak samo, że radio za pięć zł, też w końcu trafia szlag. Nawet prędzej niż kryształek. W końcu ileż ten szit składany gdzieś na Tajwanie albo innym Szanghaju, może wytrzymać uciskania na dupie w kieszeni jakiegoś grubasa-drogowskazu.



Słońce dalej grzało ciepło, ale z zamyślenia wyrwał Fleischmanna słupek znaku drogowego, który potrącił go w ramię. Fleischmann grzecznie go przeprosił. Słońce sięgało wciąż Sukiennic, które w tym świetle wydawały się równie zdezelowane jak półtora wieku wcześniej. A przed nimi u wylotu Szewskiej zamajaczył Fleischmannowi Witek Zamuliński. Jeszcze chwilę próbował zdążyć w bramę nie dając się zaczepić, ale nie zdążył. Zamuliński rozpoczął swoją tyradę. - Ej, słuchaj. Jaką zajebistą dupcię widziałem właśnie. Mówię ci stary. Uuuuh. Ale wiesz trzeba trochę popracować. a ty co tam, bo ja właśnie wróciłem z Pekinu więc nic nie wiem. Jest coś ciekawego. Przebiegłem się właśnie po Rynku i mi wyszło, że na całym placu stoją 143 parasole. Wyobrażasz sobie. He, he. Kurde.... - Fleishmann wiedział już, że nie warto słuchać, więc kiwał miarowo głową i uśmiechał się przytulnie do Zamulińskiego. Wiedział, że jeśli kiedykolwiek będzie pisał swoje wspomnienia z kombatanckiej młodości, to Zamuliński z pewnością się w nich znajdzie. Zasługiwał na to.
Tym razem znowu musiał zapalić pod drzwiami redakcji. Dym miał pomóc zebrać myśli rozleniwione przez ostatnie kilkanaście minut na słońcu. Skóra musiała dostać w kość i zszarzeć odrobinę, po tym zażyła niemałej jak na normy dawki słońca. Palił papierosa mówiąc co 15 sekund cześć, cześć, cześć. Wkurwiało go to strasznie. Część z nich mówiła mu już dzisiaj cześć. A inna część cześć mówiła tylko po to by je wypowiedzieć. I myśl o tym marnowaniu energii przerwał mu dopalający się na palcu papieros.
Wzdrygnął się. Wyrzucił peta do popielniczki i odważył się wejść do redakcji. Od razu skierował się do akwarium, by obgadać ze Stanlejem swoją wiedzę o Uklei, ale równie szybko tego pożałował. - Coś ty mi kurwa napisał. Ocipiałeś - wołał do niego Stanlej, a Fleischmann wiedział, że chodzi o tekst do co piątkowych Hejnałów. "Chuj wie jak sobie z tym poradzić" - pomyślał i podreptał na spotkanie złego.

O mnie

niczego się na razie nie dowiecie...